Ważna jest taka scena wprowadzająca, bo widoczne u góry wpisu zdjęcie (pochodzące z serwisu fotopolska.eu) jest jak dotąd chyba jedynym z ocalałych. Przedstawia zaledwie pewien fragment sporego dworu, przy którym były też zabudowania folwarczne i zajazd.
Pozostałości zniszczonej posiadłości, co oczywiście stało się podczas długiego szturmu Armii Czerwonej na Wrocław, zostały rozgrabione przez okoliczną ludność już w pierwszych latach powojennych.
Trudno oczywiście potępiać ludzi, którzy zazwyczaj również stracili swoje własne domy na skutek wojny lub też powojennych decyzji politycznych i którzy jednak nie wiedzieć nie mogli przecież, czy zostaną to już na dobre. Na takich terenach właściwie wiejskich, mimo formalnej przynależności do miasta od dwóch dekad, osiedlali się ci, którzy nie byli z rodzin lwowskich inteligentów, dźwigających instytucje, szkoły i życie kulturalne. Były to natomiast, jak choćby moja własna rodzina, chłopi siłą wyrzuceni z otaczających Lwów i okolice gospodarstw, w typie reprezentowanym najlepiej przez doskonale znane każdemu z postaci z rodzin Kargulów i Pawlaków.
Kto pamięta reakcję babki na widok niemieckiej żelaznej kuchni zamiast pieca, ten wie, o czym mowa.